1 kg. Jeden kilogram. Jeden kilo, jak mówi młodzież. Jeden kilogramek.
Jak filozoficznie zastanawiał się mój wrodzony poeta:
Co jest cięższe? Jeden kilogram żelaza, jeden kilogram pierza, czy jeden kilogram mnie?
Z doświadczenia wiem, że w życiu często jest czas na coś pierwszego. Pierwsze uderzenie w ścianę kapsuły (i to nie żadne motylki w brzuchu tylko konkretny kop w bok), pierwszy raz, gdy poczułem smak karmi za pośrednictwem mojego brzusznego kabelka, pierwsze (od)głosy dobiegające zza ściany, no i wreszcie pierwszy kilogram. Mój własny pierwszy kilogram! Inni tak bardzo się cieszą, jak je gubią. A ja tak bardzo się cieszę, że mam swój pierwszy kilogram!
Z takim kilogramem to już jest zupełnie inaczej. Zaczyna się mieć poważanie. Kapsuła zaczyna być już na tyle widoczna, że najpierw "idę" ja, a potem mój nośnik. Jeden kilogram sprawia, że ciężko już mnie nie zauważyć!
Jeden kilogram może sporo pomieścić. Mózg, płuca, wątróbkę i oczywiście serce. A propos, dzisiaj dowiedziałem się, że moje serce (a wtedy to raczej mała, jeszcze nie w pełni wykształcona pompka) zaczęło bić mniej więcej w 12. tygodniu mojego życia. A co ciekawe, najpierw przesuwało tylko krew wprzód i w tył (można było dostać skrętu szyi, prawie jak na meczu tenisa), bo nie miałem w pełni wykształconego układu krwionośnego (co wykluczało możliwość wyścigów krwinek typu Tour de Ja). Ale teraz już wszystko działa! I nereczki dobrze działają i produkują urynkę! Niech żyją nereczki!
To ja! Mam serce, mam nerki, mam inne elementy i na USG grożę wszystkim palcem!
A do tego ważę 1 kg!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz