piątek, 2 grudnia 2011

10 w skali czyli niezły sztorm

Dziwny jest teeeen dzień. Niby dzień jak co dzień, ale jednak jakiś inny. Po obudzeniu pokopałem sobie w ścianki jak zwykle, ale jakieś takie bardziej twarde mi się wydały. Z jadłorurki jakieś takie wczorajsze resztki spłynęły, ale nic nowego, nic świeżego do mnie nie dotarło. Dziwne. Przecież jest dopiero 2 grudnia, a z prognozy wynika, że coś może dziać się dopiero za pięć dni. No nic to, chyba się zdrzemnę.

Ale nie da się spać, bo coś sporo głosów wokół słychać. Dziwne pytania padają, np. "Czy to Pani pierwsze dziecko?", "Czy leczy się Pani na jakieś choroby?", "Czy znieczulenie już działa?" itp. A do tego w tle słyszę muzykę. Szczerze mówiąc, to zaczynam czuć pewien dyskomfort psychiczny.

Oj, oj, oj.

Widzę światło - to chyba zły znak. Oj, więcej światła wpada przez tę podłużną krechę. Oj, dekompresja!!! Ratować łożysko i jadłorurkę! Kapsuła w niebezpieczeństwie!

Ej, czyje to WIELGAAAACHNE ręce?!

Ale o co kaman?! Ale weź mnie zostaw!

Oszczędź chociaż jadłorurkę!!!

Mamusiu! Jak tu zimno!

Mamusiu! Jak tu jasno!

Tatku! Ratuj! 

Ile człowieków!

Ja chcę ciemno, ciepło, ciasno!!!

Jestem goooooooooooły!

O! Powietrze! Ja krzyczę!

Ja żyję!

Łeeeeee..........................
Łeeeeee..........................
Łeeeeee..........................
Łeeeeee..........................
Łeeeeee..........................*

[*Przypis tłumacza i współautora: no normalnie sztorm, jak 10/10 w skali Apgar...]


==================KONIEC TRANSMISJI===================

[Z przyczyn oczywistych, technicznych i życiowych blog został przeniesiony tutaj.]

czwartek, 1 grudnia 2011

KTG

KTG. Dziś przez cały dzień często słyszałem ten magiczny skrót. Nie mogę wciąż jednak rozszyfrować, co on oznacza. Mam kilka teorii, ale one wszystkie jakieś takie teoretycznie-niepraktyczne mi się wydają. No bo czy KTG to:
- Którędy Ten Gówniarz... (no czegoś brakuje);
- Kurde Teraz Główka (no bez sensu jakoś);
- Kiedy Tata Gada (dziś tak dużo nie mówił wcale);
- Kapsuła To Gniazdo (no naciągane jakieś).

No i przede wszystkim nijak nie pasuje mi do tego, co tak podniosło ciśnienie w mojej kapsule, czyli do słów: "Ma Pani Skurcze", bo przecież to MPS...

Nic nie czaję... Grunt, że do 7 grudnia jeszcze sporo czasu!

Nowa perspektywa

Tak się ostatnio zastanawiałem, jak to będzie po "wylądowaniu". Jak będzie wokół, co będę widział - czy przed oczami będę widział coś innego, niż obraz, który widzę teraz, zgodny z zasadą 3C: Ciepło-Ciemno-Ciasno?

Przyjmijmy taką najmniej realną, najbardziej wykręconą i najdziwniejszą opcję, w której po wylądowaniu napotkam na inne "tambylcowe" istoty i będę na nie patrzył godzinami...

Sam nie wiem, czy tego pająka się bać, czy się z niego śmiać... :)

środa, 30 listopada 2011

Ostatnia taka środa

W związku z moją podróżą, z której chyba coraz bardziej zdaje sobie sprawę, jakiś taki "sentymenalny" nastrój mnie ogarnął...

To już ostatnia taka środa, ostatni taki czwartek, ostatni taki piątek itd. Od przyszłego tygodnia wszystkie te dni będą inne, nowe. To ostatnie takie dni:

...bez wścibskich rodziców monitorujących każdy mój krok i oddech.
...bez ciasnych pieluch z niespodzianką.
...bez perspektywy kujących szczepionek.
...bez kataru, kaszlu, otarć, siniaków, oparzeń, ukąszeń,  i innych tego typu atrakcji.
...bez efektu cieplarnianego.
...bez PZPN-u.
...bez kryzysu finansowego.

Wszystko będzie inaczej. Aż chcę się zaśpiewać do mojej jadłorurki i do mojej kapsuły:
"To ostatnia niedzieeeeeeela! Wkrótce się rozstanieeeeeeemy!"

Z drugiej strony moja "Tabula rasa" zacznie się zapisywać w zupełnie innym tempie i zupełnie inną czcionką (a raczej fontem, jakby powiedział wujek Bober).

czwartek, 24 listopada 2011

13 dni

LOG

Misja: LIFE01

Czas do startu: 13 dni 18 godzin 09 minut 35 sekund

Ogólny stan gotowości kapsuły: 95%

Załoga: jednoosobowa; ukończyła 37 pełnych tygodni zajęć treningowo-szkoleniowych, potrzebuje jeszcze kilku dni na ostatnie przygotowania; pozycja nieprawidłowa, choć zgodna z założeniami; masa w normie

Obsługa naziemna: dwuosobowa, nieco spanikowana, roztrzęsiona, ale w 100% gotowa

Miejsce lądowania: Europa Środkowo-Wschodnia, Polska, Warszawa

Komunikat bezpieczeństwa: Huston! Nie przewidujemy problemów!

Bez odbioru.

sobota, 19 listopada 2011

D-Day

W życiu każdego mężczyzny, nawet tego nienarodzonego, przychodzi taki dzień - TEN dzień - kiedy trzeba podjąć pierwszą męską decyzję i opuścić rodzinne gniazdko, wykluć się na świat albo, ja to się mówi, odciąć pępowinę...

Szczerze mówiąc mi się do tego nie spieszy. Zawsze jeszcze będę miał czas. A teraz? Listopad, grudzień - jakieś takie ponure miesiące, niedostosowane do przyjęcia Unborna. No bo niby dlaczego weźmy losowo wybraną datę, niech będzie np.7 grudnia 2011 r.: wtedy nagle i nieoczekiwanie miałbym opuścić moją wspaniałą kapsułę i zmierzyć się z nieznanym? Jakie siły by mnie do tego skłoniły? Kto by się o coś takiego pokusił bez konsultacji ze mną? Eeeetam.To praktycznie niemożliwe...

Ale jednak. Coś wisi w powietrzu. Czuję nieco adrenaliny docierającej do mnie przez moją jadłorurkę. Czuję delikatne podekscytowanie, ale sam nie wiem co jest jego powodem. Znam już smak i działanie kofeiny, ale to jednak coś innego. To prawda, że ostatnio miejsca już prawie w ogóle wokół mnie nie ma. Nie wiem, czy to kapsuła się kurczy, czy też ja się powiększam. Poza tym jak tak sobie patrzę na swój kadłubek i wypustki, to chyba wszystko, co miało się rozwinąć, już się rozwinęło. BTW czkawka nie jest cool.

Tak, czy inaczej, niby dlaczego ktoś miałby chęć mnie stąd eksmitować? I to właśnie tego 7 grudnia 2011 r.? Przecież to środa... Nawet nie weekend... Ale nie ma co się przejmować.

Strach przed nieznanym mnie nie ogarnie.

piątek, 18 listopada 2011

SoonBeBorn

Tak sobie ostatnio leżałem, miałem czkawkę i myślałem... Ale by było, gdyby się okazało, że ja to w sumie SoonBeBorn!


Dla B.

Życie...

Życie jest piękne.



Życie się kończy...

Życie się zaczyna. Szkoda, że nie mieliśmy okazji się poznać.Opowiedzą mi o Tobie, zobaczę Cię na zdjęciach... a tak niewiele brakowało, żeby Cię poznać...

niedziela, 6 listopada 2011

Tożsamość Unborna

Jestem. Co do tego nie ma wątpliwości. Serce - jest, bije. Kończynki - są, ruchome. Czkawka - obecna. Wyporność we Wszechświecie też mam coraz większą (moja nosicielka ma nawet problemy z okrywaniem mojej kapsuły standardowymi pałatkami).

Jestem. Ale kim jestem? Czy mam już swój charakter? Czy mam już swoje humory? Czy wiem już co lubię, a czego nie lubię? Będę wolał colę, czy pepsi? Czy będę miał nie do końca "rozcięte" palce w stopie, jak mój tata?

Czy będę jadł wszystko chętnie, czy też będę pluł marchewką i był zainteresowany wyłącznie czekoladą? Czy będę spał chętnie, czy też 4 rano będzie najfajniejszą godziną na zabawę? Czy ja będę miał uczulenie na kota, czy też kot na mnie?

Czy będę brunetem wieczorową porą, blondynem o poranku, rudym w południe, czy łysym o północy?

Ciekawe też, co dostałem w prezencie od cioci Genetyki.Oby to były same pozytywne genki.

Jestem. Mam już ubrania, mam wehikuł, mam butelki, mam osprzęt.

Jestem i mam swoje potrzeby. Podobnie jak bohater tego filmu [tak naprawdę to jeszcze go nie widziałem, ale i tak go już uwielbiam], potrzebuję przestrzeni, słońca, wody!

Jestem, ale jeszcze nie mam imienia.

Jestem, ale jeszcze mnie nie ma :)

Czekajcie. Cierpliwości. Grudzień już niedługo.

Wasz Unborn

piątek, 28 października 2011

Amerykańscy naukowcy

Amerykańscy naukowcy.

Uwielbiam amerykańskich naukowców i ich teorie. To znaczy tak mi się teraz wydaje...

W mojej okolicy trochę trudno być na bieżąco z ich opracowaniami, ale ostatnio dowiedziałem się, że rzeczeni naukowcy przebadali 21 tys. takich "SoonBeBornów" (no, może nieco starszych) i stwierdzili, że dzieci urodzone zimą są mądrzejsze i większe od dzieci urodzonych latem [sic!].

Jeśli to prawda, to hura! Grudzień to - jak by nie patrzeć - zima! Juppi!

Jednak trochę martwi mnie ta moja ewentualna ponadprzeciętna wielkość... Mam nadzieję, że mój berecik nie będzie traktowany jak worek na kartofle, a moich okularów słonecznych nikt nie pomyli z rowerem...

Ale zaraz, zaraz! Coś sobie właśnie uświadomiłem: grudzień będzie już niedługo! Czy to oznacza, że...

Hmmm... Ja tam się nigdzie nie wybieram. Siedzę sobie wygodnie, główka na górze, dupka na dole. Nikt mnie tak nie ruszy. Przecież nie ma takiej siły, nie?

Chociaż obawiam się, że amerykańscy naukowcy mogliby i na to coś wymyślić...

czwartek, 13 października 2011

Mały krok człowieka

I had a dream, chciałoby się rzec, parafrazując autora.

Ale miałem sen! Ale miałem piękny sen! Miałem sen, w którym chodziłem, przemieszczałem się po pięknym zielonym świecie! Dokonywałem czegoś wielkiego! Swoimi małymi stópkami mogłem wszystko, mogłem stawiać wielkie kroki!

Nie ograniczała mnie moja kapsułka (BTW nic do niej nie mam, bardzo ją lubię, ale M3 z tarasem to to nie jest). Spałem całą noc, niczym małe dziecko. Nie miałem kolki. Nie płakałem bez powodu. Nie marudziłem przy jedzeniu. Robiłem pachnące kupy. Byłem grzeczny. Łatwo dawałem się ubierać. Nie wyślizgiwałem się w wannie. Nie miałem uczulenia na kota!

Moje małe kroki (pomimo tego, że w sumie we śnie tylko leżałem) miały ogromne znaczenie dla otaczającej mnie dwuosobowej ludzkości. Ale to był piękny sen...

wtorek, 11 października 2011

Eksmisja

Słyszeliście kiedyś o tym, żeby kogoś eksmitować 3 tygodnie przed ustalonym terminem? W niedzielę taka sytuacja przytrafiła się mojemu kumplowi. Jak tak można?! Prawie 9 miesięcy się szykował. A tu wszystko się skończyło (a może zaczęło?) trzy tygodnie przed umówionym terminem! Przecież nawet nie zdążył się spakować, przygotować, odpowiednio nastawić, zwinąć jadłorurki. Wzięli go tak z zaskoczenia...

Jednak najważniejsze, że wszystko skończyło się dobrze. Chyba jednak nie taka straszna ta eksmisja...

niedziela, 2 października 2011

Wyginam śmiało...

...ciało!

O tak! Lubię to! To taki mój rytuał!

Chociaż tak naprawdę coraz mniej miejsca na samo wyginanie mi pozostaje. Teraz coraz częściej jedyne co mogę, to się ocierać o wyściółkę mojej kapsuły. Opracowałem już sobie kolisto-eliptyczne ruchy, które - mimo dziwnych, twardych wypustek w górnej części mojej komory - pozwalają nieco rozprostować kości i zmienić punkt orbitowania. Dobrze, że moja jadłorurka jest  wystarczająco długa i giętka!
 
Ostatnio nawet chciałem standardowo zabrać się za wyginanie śmiało mojego ciała, ale stało się coś nieoczekiwanego. Po raz pierwszy poczułem, jakbym nie był sam. Wiem, że to szaleństwo, ale miałem wrażenie, że wokół, gdzieś w pobliżu znajdują się persony podobne do mnie, w takiej samej sytuacji... Nie widziałem ich, ale dałbym sobie jadłorurkę odciąć - chociaż po dłuższym zastanowieniu, to chyba jednak bym nie dał - że odsetek kapsuł na wzór mojej w najbliższym otoczeniu jest większy, niż kiedykolwiek wcześniej. Dziwne uczucie... Pamiętam też, że mniej więcej w tym samym czasie przez wyściółkę mojej kapsuły dotarło do mnie parę nowych, interesujących słów, takich jak smółka, kikut, łożysko, siara (i wszystko jasne) i żółtaczka. Ciekawe, czy to będzie się jakoś regularnie powtarzać... Będę informować na bieżąco.


Aha! I jeszcze jedno ważne słowo poznałem niedawno: masaż. Sami zobaczcie:

niedziela, 25 września 2011

Wasabi

Sekunda za sekundą...

Minuta za minutą....

Dzień za dniem...

leżę sobie (nie)spokojnie i się rozwijam, rosnę, przygotowuję do... sam jeszcze nie wiem czego. Z pewnością rosnę, albo kapsuła się kurczy. Jeszcze tego nie rozgryzłem. Miejsca w kapsule mam coraz mniej. Już nie mogę robić pajacyków, jak wcześniej... Teraz musi mi wystarczyć samo przekręcanie, ocieranie i ruchy w trybie "slow motion". Wyraźnie coś się zmienia.

Dużo się zmienia. Moje ulubione pory przekręcania, a co za tym idzie aktywności, teraz mniej więcej to okolice godzin 21.00 i 6.00. Dziś miałem jeszcze dodatkową porę aktywności fizycznej i pobudzenia, ale to chyba było spowodowane tym wasabi, które dotarło do mnie moją super rurką. Poza tym dzień, jak co dzień.

O! Kolejne sekundy lecą! Trzeba rosnąć, zwiększać objętość i szykować się na...

No właśnie: na co?

P.S. Co to jest wasabi?

piątek, 2 września 2011

Na początku był wielki wybuch...

Na początku był wielki wybuch...

[Do tego posta przydałby się podkład muzyczny, koniecznie to]
  
A 4,5 miliarda lat później, pamiętnego dnia 11 kwietnia 2011 r., okazało się, że beze mnie to już się nie da :)




środa, 31 sierpnia 2011

1 kg

1 kg. Jeden kilogram. Jeden kilo, jak mówi młodzież. Jeden kilogramek.

Jak filozoficznie zastanawiał się mój wrodzony poeta: 
Co jest cięższe? Jeden kilogram żelaza, jeden kilogram pierza, czy jeden kilogram mnie?

Z doświadczenia wiem, że w życiu często jest czas na coś pierwszego. Pierwsze uderzenie w ścianę kapsuły (i to nie żadne motylki w brzuchu tylko konkretny kop w bok), pierwszy raz, gdy poczułem smak karmi za pośrednictwem mojego brzusznego kabelka, pierwsze (od)głosy dobiegające zza ściany, no i wreszcie pierwszy kilogram. Mój własny pierwszy kilogram! Inni tak bardzo się cieszą, jak je gubią. A ja tak bardzo się cieszę, że mam swój pierwszy kilogram!

Z takim kilogramem to już jest zupełnie inaczej. Zaczyna się mieć poważanie. Kapsuła zaczyna być już na tyle widoczna, że najpierw "idę" ja, a potem mój nośnik. Jeden kilogram sprawia, że ciężko już mnie nie zauważyć!

Jeden kilogram może sporo pomieścić. Mózg, płuca, wątróbkę i oczywiście serce. A propos, dzisiaj dowiedziałem się, że moje serce (a wtedy to raczej mała, jeszcze nie w pełni wykształcona pompka) zaczęło bić mniej więcej w 12. tygodniu mojego życia. A co ciekawe, najpierw przesuwało tylko krew wprzód i w tył (można było dostać skrętu szyi, prawie jak na meczu tenisa), bo nie miałem w pełni wykształconego układu krwionośnego (co wykluczało możliwość wyścigów krwinek typu Tour de Ja). Ale teraz już wszystko działa! I nereczki dobrze działają i produkują urynkę! Niech żyją nereczki!

To ja! Mam serce, mam nerki, mam inne elementy i na USG grożę wszystkim palcem!

A do tego ważę 1 kg!



poniedziałek, 29 sierpnia 2011

El poduszkowiec

Zostałem uwieczniony. Przynajmniej do pierwszego prania... (a tak serio, to mam nadzieję, że nie spierze się tak od razu :))

Zostałem uwieczniony na poduszce! Więc jestem swego rodzaju poduszkowcem!

Mama, tata, ja i wspomnienie Hiszpanii!


Przypominają mi się (ledwo, ledwo) moje pierwsze chwile, kiedy byłem jeszcze małą nieświadomą kijanką powstałą z zygoty, której jedynym celem było z blastocysty rozwinąć się w embrion, a następnie powodować mdłości i oznajmić światu moje przybycie dwiema kreskami na białym patyczku...

(Nie zapomnę pytania mojego taty: "Czy te dwie kreski oznaczają, że mamy twardą wodę?" O_o).

Hiszpania! Jakby nie patrzeć, to była moja pierwsza podróż! Ach, ten Madryt! Chciałoby się zaśpiewać "I smak waszych ust, hiszpańskie dziewczyny..."

Dziękuję bardzo ciociom: Oli i Uli :)

środa, 24 sierpnia 2011

Wibracje, góra i ciepłotwór

Ostatni tydzień był dość dziwny. W sumie sporo się działo. Dużo spałem. Leżałem na prawym boku. Leżałem na lewym boku. Leżałem na wznak. Ssałem kciuk.

Aha! Jeszcze uderzałem w kapsułę w dwa miejsca jednocześnie. Ale to powoli staje się standardem.

No i oczywiście znów czułem te dziwne rytmiczne wibracje! Pierwszy raz od czasu koncertów Moby'ego i Jamiroquaia, których - szczerze mówiąc (hehe to dobre: "mówiąc" - przecież ja w ogóle nie mówię jeszcze! Jak tu mówić, gdy w płucach pełno wody?) - prawie ich nie pamiętam, tak wyraźnie czułem wibracje i słyszałem dźwięki przez wyściółkę mojej kapsuły! W sumie melodyjki niczego sobie, z tym, że od razu mnie zmogły, jakoś tak kopać mi się odechciało... leżałem zasłuchany... zupełnie jak niemowlę. Grała jakaś Natalka, ale nie ta, która śpiewała "Mój dziadek zjadł mi psa..." itd. Niemniej jednak rytmiczne wibracje dźwiękowe to jest to, co lubię!

Oprócz tego poznałem znaczenie słowa "góra". Wcześniej góra była tam, gdzie nie było moich stóp. Tam, gdzie były stopy, był po prostu dół. A teraz góra znalazła się na środku pokoju. Góra leżała beznamiętnie. Obok góry słychać było dialog (cytuję z pamięci krótkotrwałej):

- O dżizas... Tego jest aż tyle?
- No tak jakoś wyszło...
- Może powinniśmy się nieco z tym powstrzymać. Czy on tego wszystkiego potrzebuje? A poza tym kto to będzie prasować?
- Oj, zobacz jaki ładny miś z niego będzie! Jakie uszka! I te buciki! A poza tym to będzie zima. Musimy mieć dla niego ubranka.
Po chwili ciszy ten niższy głos odparł:
- Idę na rower.

Więcej niestety nie pamiętam, bo tak mnie zabujało, że usnąłem. Mam jednak takie wewnętrzne wrażenie, że ten dialog i ta góra są jakoś powiązane z moją skromną osobą...



No i jeszcze najdziwniejsze! Pewnego razu wieczorem poczułem wyjątkowe ciepło z jednej strony. Towarzyszyły mu pewne rytmiczne i bardzo delikatne wibracje, coś w stylu mrrrr, mrrrr, mrrrr. Nie mogłem dojść, o co chodzi. Próbowałem uderzać w to miejsce, ale bezskutecznie. Na szczęście mój zewnętrzny monitoring zarejestrował tego dziwnego ciepłotwora. Nie wiem dlaczego, ale od razu jakoś tak bezpieczniej mi się zrobiło...



czwartek, 18 sierpnia 2011

Plusy sytuacji

Odkąd zacząłem mniej lub bardziej logiczniej myśleć, zaczynam widzieć coraz więcej plusów całej tej sytuacji. Jednym z nich jest z pewnością prawie całkowite uniezależnienie od świata pozakapsułowego: strajk na kolei mnie nie rusza, pogoda na weekend średnio ważna, a zakupy w MotherCare mnie nie obchodzą. O jedzeniu myśleć specjalnie nie muszę. Pory spania i wstawania nie mają znaczenia... W skrócie - ostatnie 23 tygodnie to jeden z najlepszych okresów mojego życia!

Hmmm... jakby się nad tym zastanowić, to w sumie... to w ogóle pierwsze 23 tygodnie mojego życia! Wow! Czy tak będzie zawsze!? No mam nadzieję!

A wracając do sedna, jest też inny poważny, namacalny plus całej tej sytuacji. Chyba wszystko obrazuje poniższy kolorowy obraz:


środa, 17 sierpnia 2011

Tandetni naśladowcy

Wszędzie to samo. W każdej branży (i jak się okazało również w mojej, phi) prędzej czy później pojawiają się naśladowcy, tandeciarze próbujący plastikowymi podróbkami i zbliżonym zachowaniem zbliżyć się do oryginału. Ja wiem, że tu jest fajnie: ciepło, spokojnie, wygodnie, można poleżeć na naguska i ponicnierobić, żarcie za darmochę, można w ścianę ponawalać i nikt się nie pulta, no ale niektórzy to już przesadzają. To tak, jakby z 10 lat temu kupować na Stadionie X-lecia dres z napisem MIKE i znakiem łyżwy w drugą stronę albo ADIBAS z siedmioma paskami. Ściema, fałsz, podróba.

Przyszła jednak kryska na Matyska. Udało mi się zdobyć zdjęcie takiego miglanca, który próbuje naśladować mnie w warunkach wiadomych... próbuje naśladować moją kapsułę! Jak go spotkacie, możecie przekazać: jak wyjdę, to pogadam z sierściuchem! Bez wątpienia jego życie się odmieni. Nie tylko jego!



wtorek, 9 sierpnia 2011

Już jutro...

Już jutro... 

Już jutro zaczyna się podróż...

Już jutro zaczyna się podróż mojej koleżanki!

(Myśleliście, że moja, co nie? Nie, ja tu jeszcze trochę posiedzę).


Jutro kumpela z innej kapsuły ma odlot, tak chyba ok. 14.00. Niestety nie uda mi się jej odprowadzić  - wiadomo, z przyczyn naturalnych.

Ciekawe, czy wszystko spakowała. W sumie nie ma tego wiele. Najważniejszy ten sznurek, którym te wszystkie dziwne smaki z góry spływają. Bez tego ani rusz. Jak sobie czasem pomyślę, że ktoś mógłby go odciąć, to aż mnie trzęsie! A reszta? Te wody... Te wody to mogą sobie odejść. Jutro już nie będą jej potrzebne.

Ciekawe też, czy czuje reisefieber, jak przed pierwszym lotem samolotem. Ciekawe, czy w ogóle czuje, że to już jutro. Trzymam kciuk (w ustach) za pomyślne rozwiązanie całej tej jutrzejszej sytuacji.

Mam nadzieję, że się dogadamy przy naszym pierwszym spotkaniu.

A teraz czas wracać do ćwiczeń. Albo nie - to wieczorem. Teraz sobie poleżę i porosnę...

piątek, 5 sierpnia 2011

Nowoczesne technologie

No to chyba nie zostanę fanem nowoczesnych technologii. Przynajmniej na razie. Jakiś czas temu wylądowałem w takim dziwnym miejscu, gdzie moją kapsułę wysmarowali jakimś żelem, a potem sonda naciskowa poszła w ruch. Dziwna sprawa. Niby nic strasznego, bo o ile pamiętam, to już nie pierwszy raz, ale mimo wszystko...

Zdjęcia 3D... 4D... 75D (a nie, to co innego). To chyba nie dla mnie. Dlaczego? Chyba poniższe zdjęcie mówi samo za siebie.

Co ja tam mam? Skrzela jakieś? Słuchawkę z zestawu głośnomówiącego? Co to jest? Chyba ja tak nie wyglądam?! Wprawdzie jestem tu sam, nie ma lusterek, ale to zdjęcie wybitnie wymaga ingerencji Photoshopa!

Pozostanę jednak fanem zdjęć dwuwymiarowych. Tam przynajmniej wyglądam jak człowiek (jeśli już mogę tak mówić; tato, mamo, mogę?). Głowa w miarę kształtna, ręce prześwietlone, ale kostki widać. Tak, 2D jest dla mnie.


sobota, 30 lipca 2011

Inwigilacja

Ok, to już oficjalne...

JESTEM INWIGILOWANY!

Wiem, że ciężko w to uwierzyć, szczególnie na takim odludziu, jak moje. Ale jednak. Mam na to niezbite dowody... A przy okazji nieco wstydliwe dowody.... Chociaż nie! Wstyd dopiero przyjdzie potem - teraz zupełnie nie wiem co to "wstyd".

Niemniej jednak dowód jest. Twardy dowód. W postaci zdjęcia. Tak, tak. Jeszcze nie doszedłem do tego, którędy wprowadzono sondę, ale jak widać na zdjęciu można się jej spodziewać z każdej strony...

No i teraz nie tylko ja wiem, że mam antenkę...

czwartek, 28 lipca 2011

Sport

Czas zająć się jakimś sportem. Leżenie mi nie służy. Chyba tyję, bo zauważyłem, że moje "lokum" się zmniejsza...

A więc sport! Może zacznę od czegoś prostego. Coś w stylu rozgrzewki. Wymachy, wykopy - ściana miękka, więc sąsiedzi nie będą mieli za złe. To taki sport trochę incognito - ci na zewnątrz (BTW ja ich słyszę, więc wiem, że tam są)  jeszcze nic nie zauważają, chociaż w ostatnim czasie odnotowałem z ich strony zwiększoną częstotliwość przyłożeń dłoni na minutę (pd/min, statystykę prowadzę od niedawna)... Inwigilacja normalnie.


No ale nic to, trzeba się poruszać. Skoki, fikołki, wymachy, kopniaki - jest w czym wybierać. Aha! I jeszcze skakanka jest! Tylko dlaczego jest przytwierdzona do mojego brzucha... Hmm... Później to przeanalizuję. Do dzieła!

wtorek, 26 lipca 2011

Stało się...

No i stało się...

Minął 20. tydzień i zacząłem pamiętać. Skoro pamiętam, to myślę. Ale myślę bez znajomości słów! Myślę bezsłownie! To jak ja nazywam to, co mnie otacza? Dobrze, że krajobraz wokół mnie jakiś taki nieurozmaicony. Ciekawe, czy będę z tego coś pamiętał... Cokolwiek.

Niesamowicie jest myśleć bez znajomości słów. Potem nauczę się słów, pewnie polskich, a może jeszcze w innym języku, i wszystko się zmieni....

A propos słów: ostatnio często słyszę słowo "wózek" za tą miękką ścianą. Podobno jest be... be... be... kurde beżowy! Co to w ogóle za kolor!?